Wszystko zaczęło się od małego spaceru.
Było piękne wiosenne popołudnie. Ninka (lat 6) na rowerze i Emilek (lat 4) też na rowerze, tylko że z kijkiem. A ja oczywiście jako asekuracja i trzymak kijka.
Patrzę na synka i widzę, że chyba czuje dyskomfort, jadąc na tym rowerze. Że rower jest trochę za duży. Bo już jakiś czas jeździmy z tym kijkiem, a on wciąż nie może złapać większej swobody i samodzielności.
Po dwóch godzinach (po drodze zaliczyliśmy też plac zabaw) zbliżamy się do domu. Na progu wita nas moja żona, która od razu mówi: „Emilek, a może byś spróbował pojeździć bez kijka?”
Emilek: „Nie, boję się!”
Ja: „Spróbujmy. Będę cię asekurował”.
I cóż się wydarzyło?
Pomogłem Emilkowi wystartować i ruszył.
Jedzie. Robi kółko. Wracamy.
Wszystko zrobił sam, bez mojego trzymania. Biegłem najpierw za nim, a potem obok.
Gdy byłem koło niego, krzyknąłem: „Zobacz, Emilek, ja już nawet nie biegnę za tobą, tylko z tobą!”.
Zatrzymał się. Spojrzałem na niego i zobaczyłem w jego oczach ogromną radość zmieszaną z satysfakcją. To był przepiękny widok.
Mimo długiego już pobytu na dworzu, Emilek chciał jeszcze jeździć. Spędził na rowerze kolejną godzinę. Już nawet nie biegłem obok niego. Pozwoliłem mu odjechać na trochę większą odległość i przyglądałem mu się z daleka (oczywiście wszystko blisko naszego domu). W tym czasie syn nauczył się także samodzielnie ruszać z miejsca.
Zszedł z roweru dopiero, gdy już opadł z sił. Miał mnóstwo zadrapań na nogach. Ocierał je sobie pedałami, gdy chciał ruszyć. Zdarzały mu się także upadki. Jednak po każdej wywrotce wstawał i jechał dalej.
Jestem z niego dumny
Wychowując dzieci, czasami warto zrezygnować z kijka.
Warto dać swobodę.
Warto dać dziecku poczucie odpowiedzialności za siebie.
To w takim momentach nasza pociecha może urosnąć o kilka metrów.
Dzieci mają w sobie więcej możliwości, niż mogłoby się wydawać. Naszą rolą – jako rodziców – jest pokazanie tych możliwości i zapewnienie okazji do ich rozwinięcia.