Wspomnienia z tabliczką mnożenia
Z czasów szkolnych pamiętamy różne historie. Śmieszne sytuacje, szkolnych przyjaciół, zabawy matematyczne… No właśnie – czy każdy pamięta zabawy/zawody matematyczne w szkole? Ja pamiętam bardzo dobrze moje przygody z tabliczką mnożenia.
Korepetycje i pompki
Już od najmłodszych lat matematyka była obecna w moim życiu nie tylko w szkole, ale również w domu. Mój Tata – Andrzej Grabowski - był trenerem lekkiej atletyki i nauczycielem matematyki. Oczywiście prace domowe robiłem na bieżąco, przygotowanie do klasówek też było nienajgorsze. Tata często dawał mi korepetycje i „wplatał” też do nich element sportu. Mówił np.: „Umawiamy się, że za każdą błędną odpowiedź – robisz 10 pompek”. Na początku robiłem je często, ale później tak się mobilizowałem, że 10 razy zastanawiałem się nad odpowiedzią, która częściej już była poprawna. Później też zaproponowałem swoje warunki: „jak odpowiem dobrze na Twoje pytania – Ty robisz pompki”. Jednak nie te momenty wywołują u mnie najlepsze wspomnienia.
Zaczynam grać w karty
Będąc w pierwszej klasie szkoły podstawowej, Tata zaczął ze mną grać w karty „Tabliczka mnożenia”, które sam dwa lata wcześniej opracował. Jedna talia to 55 kart czarnych z działaniami i 55 kart czerwonych z wynikami.
Bardzo szybko „podchwyciłem” pomysł mojego Taty. Na początku graliśmy w „Piotrusia matematyka” i „Salto”. Pamiętam, że gra „Salto” szczególnie mi się podobała. W tej grze rozkłada się karty zakryte na całej szerokości i długości stołu. Na jego brzegu jest wystająca karta, którą podrzuca się lekkim ruchem ręki. Karta wykonuje salto w locie i upada na zakryte karty. Te karty, które dotyka – zabiera się.
Zdarzało się, że budziłem Tatę nad ranem, żeby zagrał ze mną w „Salto”. Pomimo jego ogólnego entuzjazmu złapanym przeze mnie „tabliczkowym” bakcylem – nie zawsze na takie propozycje się zgadzał (pobudka o 5 rano nie była zbyt zachęcająca).
Pierwszy udział w Mistrzostwach Polski
Z biegiem czasu przechodziliśmy do gier trudniejszych. W 1999 roku wystartowałem w II Mistrzostwach Polski w Tabliczce Mnożenia. Wiele miesięcy przed zawodami ćwiczyłem w domu gry „Olimpijczycy”, „Sokole oko” czy „Prymus”. Większość moich kolegów i koleżanek ze szkoły również to robiła – zawody były czymś niesamowitym, każdy chciał wypaść na nich jak najlepiej.
Część gier była indywidualna, inne były zespołowe. Zdecydowanie moją ulubioną grą (wśród wszystkich gier z kartami) była gra „Olimpijczycy”. Chodzi w niej o dobranie par kart (czerwona+czarna) do pudełek z 22 przegródkami. Na moich pierwszych zawodach „Olimpijczycy” rozgrywani byli zespołowo. Zajęliśmy z kolegą pierwsze miejsce.
Emocje, emocje i jeszcze raz emocje
Najbardziej w grze „Olimpijczycy” podobały mi się emocje, które towarzyszyły mi podczas rozgrywki. Czekając na komendę START, mówioną przez sędziów – emocje sięgały zenitu. W głowie pojawiały się tylko takie myśli: „żeby dobrze wystartować”, „chcę wyłączyć stoper szybciej niż inni”, „muszę szybko podbiec do pudełek” i wiele innych, podobnych. U wszystkich startujących dało się zauważyć podobne emocje.
A była to jedna z gier. Proszę sobie wyobrazić, że przy wielu innych grach na zawodach towarzyszą podobne emocje. I jak tu nie polubić matematyki? Nie wspominając o tym, że opanowałem tabliczkę mnożenia.
Każdy miał zawsze swoją ulubioną grę. Z uwagi na moje zamiłowanie do piłki nożnej – zawsze chciałem dobrze wypaść w grze „Piłkarz matematyk”. Niestety, nigdy nie udało mi się zająć miejsca medalowego, ani nawet w pierwszej 10. Konkurencja wśród młodych miłośników piłki nożnej była ogromna. Pamiętam, że każdego roku nagrody dla najlepszych piłkarzy wśród matematyków były szczególne – np. w 2003 roku Wisła Kraków podarowała uczestnikom piłkę z podpisami wszystkich piłkarzy wraz z oryginalną koszulką meczową. Było o co walczyć.
Smak sukcesu i porażki
W roku 2001 wystartowałem w IV Mistrzostwach Polski w Tabliczce Mnożenia. Udało mi się zdobyć II miejsce w klasyfikacji generalnej chłopców klas IV. Był to mój największy sukces. Natomiast moją największą porażką była gra zespołowa „Ekspres”. Uczestnicy tej gry stoją w rzędzie na starcie. Pierwszy zawodnik, który startuje, włącza stoper i podbiega do oddalonego stanowiska. Na dwóch złączonych ławkach jest 11 par kart i 2 drewniane pudełka z przegródkami.
Stałem w rzędzie ostatni do startu. Do tej pory wszyscy moi koledzy i koleżanki świetnie sobie radzili, byliśmy na pierwszym miejscu. Czułem, że ode mnie zależy wszystko, byłem odpowiedzialny za nasze zwycięstwo. Niestety, ostatnią parę kart włożyłem do przegródki, w której były już karty. Popełniliśmy błąd i zajęliśmy ostatnie miejsce. Musiałem przełknąć smak porażki, a co gorsza również moja drużyna.
Moje najlepsze wspomnienia
Moje wspomnienia z tabliczką mnożenia są wspaniałe. Za to muszę podziękować mojemu Tacie. Rozgrywki z Jego kartami, nie tylko nauczyły mnie tabliczki mnożenia, ale PRZEDE WSZYSTKIM – jak smakuje zwycięstwo oraz jak pogodzić się z porażką. Pierwszy poważny moment kształtowania mojego charakteru.
Pamiętam zawody, w których startowałem, ale przede wszystkim wiele rozgrywek w domu – z rodzicami. Matematyczne gry karciane bardzo mnie „wciągnęły”. Rozmawiając dziś z moimi rówieśnikami – zdarza nam się przypominać czasy szkoły podstawowej i gier z kartami. Nie tylko u mnie pozostawiły one fajne wspomnienia.
Gorąco zachęcam rodziców do pokazywania dziecku różnych matematycznych zabaw – już od najmłodszych lat.
Mateusz Grabowski
Można powiedzieć, że prawie całe swoje życia gra w karty :) Współtwórca marki założonej w latach 90 przez swojego ojca, Andrzeja Grabowskiego. Wychował się na Kartach Grabowskiego. Dzisiaj zarządza firmą i odpowiada za generowanie nowych pomysłów i nakreślania dalszych kierunków działania. Uwielbia pracę z ludźmi. Twórca kanału na Youtubie i podcastu na Spotify "Karty Na Stół - Mateusz Grabowski". W programie Karty Na Stół opowiada o tym, jak z sukcesem rozwijać własną firmę i mieć przy tym dużo czasu dla rodziny.