Początki sprzedaży wysyłkowej
Decyzja o sprzedaży wysyłkowej była naturalna. Andrzej miał głowę pełną pomysłów na kolejne edukacyjne projekty, dlatego stacjonarny sklep nie miał sensu. Mąż skupiał się na tworzeniu nowych rzeczy, a ja odpowiadałam za organizację sprzedaży wysyłkowej… która w drugiej połowie lat 90., jak możecie się domyślić, nie wyglądała tak jak dzisiaj. Zamówienia przyjmowaliśmy listownie. Kiedy otrzymaliśmy list z informacją, kto chciał kupić nasze karty i ile sztuk, pakowaliśmy i wysyłaliśmy towar. W pierwszych latach działalności firmy, zamawiały głównie szkoły.
Od garderoby do magazynu
Skromna garderoba w naszym mieszkaniu zamieniła się więc w miniaturowy magazyn, który samodzielnie zaaranżowałam. Nasza nowa firma zajęła tylko część korytarza. Dzięki niewielkim nakładom finansowym pojawiły się solidne, wysokie półki oraz stół do pakowania paczek. Przesuwne drzwi skutecznie zasłaniały półki, a cała wnęka była odgrodzona od reszty mieszkania, również przy użyciu drzwi przesuwnych. W efekcie wszystko wyglądało tak, jakby nadal była tam garderoba. W tamtym czasie byłam odpowiedzialna za sprzedaż i pakowanie. Zorganizowanie wygodnej przestrzeni do pracy było dla mnie bardzo ważne. Nie chcieliśmy przecież, żeby karty i książki opanowały całe nasze mieszkanie!
Codzienne wyzwania w domowym biurze
Prowadzenie firmy z mieszkania miało swoje uroki i wyzwania. Nasz „magazyn” wcale nie przeszkadzał w życiu codziennym, a ja z biegiem czasu doceniałam, jak dobrze wkomponował się w domową przestrzeń. Wkrótce potrzebowaliśmy miejsca na opakowania – mąż wpadł na pomysł organizacji małego, przyjaznego zaplecza w naszym bloku.
Własna firma we własnym mieszkaniu – czy było warto?
Początki zakładania firmy nigdy nie są proste. Na tym etapie trzeba polegać na sobie, na swojej pomysłowości i zaangażowaniu. Z perspektywy czasu widzę, że te lata prowadzenia firmy w mieszkaniu wspominam bardzo dobrze. Choć nie obyło się bez momentów, w których było po prostu trudno. Z mojej punktu widzenia bezpieczniej jest prowadzić firmę powoli, zgodnie ze sobą i własnymi możliwościami. Gdybyśmy zbyt wcześnie podjęli decyzję o otwarciu sklepów stacjonarnych (na co nie byliśmy gotowi i czasowo, i finansowo) – być może finalnie Karty by tyle lat nie przetrwały. A dzisiaj?
Duma matki i żony – kolejne pokolenie
Patrząc dziś na nasze dzieci, widzę, jak w ich rękach Karty Grabowskiego zyskują nową energię i świeży impuls do dalszego rozwoju. Justyna i Mateusz prowadzą firmę z takim samym zaangażowaniem, jakie mieliśmy my z Andrzejem. To wspaniałe uczucie – obserwować, jak nasze dzieci kontynuują rodzinną tradycję, rozwijając Karty Grabowskiego, które w naszym życiu zawsze symbolizowały coś więcej niż tylko narzędzie edukacyjne. Dziś patrzę na ich pracę z dumą, widząc, że nasze wspólne poświęcenie i zapał przerodziły się w coś, co przetrwa pokolenia. Głęboko w to wierzę!