Nazywa się ich wówczas „przegrywami”, co jest kalką angielskiego, upokarzającego określania na osoby odrzucone społecznie (ang. „loser”). Nie są to obawy „wyssane z palca”. Jednak, czy to oznacza, że gry, w tym gry rywalizacyjne, są same w sobie złe? Może jednak jest w nich coś fascynującego? Kiedy faktycznie stają się niebezpieczne? Tymi tematami zajmiemy się w tym i w następnych artykułach.
„Tylko głupiec nie boi się morza”
Tak mawiają zakochani w morzu i żegludze marynarze... Czy marynarz lub taternik, znający ryzyko niebezpieczeństw, powinni się przestać rozwijać swoją pasję? Co prowadzi ludzi do podejmowania takich działań? Co skłania dzieci i nie tylko dzieci do fascynacji grami, mimo negatywnych emocji, których czasami doświadczają? Dlaczego przeżywamy renesans planszówek? Skąd takie zaangażowanie w szachy? Dlaczego dzieci uwielbiają zawody w piłce nożnej czy też w tenisie ziemnym? Dlaczego niemalże cały czas wolny spędzają przy grach komputerowych, rywalizując nie tylko z komputerem czy kolegami w wirtualnej rzeczywistości, ale także z samym sobą? Kiedy faktycznie gry nie tylko nie wspomagają rozwoju, ale również mogą go blokować, a nawet niszczyć?
Spokój i homeostaza
Wiemy, że spokój to podstawowy element odpowiedzialny za rozwój. Mamy świadomość tego szczególnie teraz, gdy wojna rozgrywa się blisko naszych granic. Związane jest to z obecnością endorfin, czyli hormonów szczęścia, które są odpowiedzialne za rozwój mózgu, tworzenie nowych połączeń nerwowych, czyli najprościej rzecz ujmując, ułatwiają ludziom zapamiętywanie, myślenie, itd. Zwolennicy tego podejścia do życia, a w szczególności do tworzenia warunków sprzyjających rozwojowi dziecka, przywołują na rzecz poparcia swojej tezy pogląd, że celem życia nie tylko człowieka, ale wszystkich organizmów żywych jest uzyskanie homeostazy. Opisuje się ją jako swoistą równowagę między człowiekiem a jego środowiskiem, jak też wewnątrz samego człowieka. Owa stabilność i spokój w badaniach medycznych obrazuje na monitorze linia prosta i charakterystyczny dźwięk: „piiiiiii” oznaczający ustanie funkcji życiowych. Dlatego uważa się, że homeostaza to faktycznie droga do tzw. „świętego spokoju”, a „święty spokój: to droga życia... prosto na cmentarz. Życie nie ma charakteru linearnego a wiele zjawisk jest wywołanych przez tak zwany „efekt motyla”. Ponadto, endorfiny faktycznie są wywołane, gdy mamy możliwość zrelaksowania się, ale tylko pod warunkiem, iż odpoczywamy po intensywnym wysiłku. W innym przypadku „święty spokój” prowadzi wprost do nudy, apatii, a często także do zaburzeń depresyjnych. Wiele razy zaobserwowano bardzo interesujące zjawisko społeczne. Otóż, szpitale psychiatryczne zapełniają się w czasach ładu społeczno-ekonomicznego a pustoszeją podczas niepokojów społecznych.
Niebezpieczeństwo spokoju
Zdanie, które posłużyło nam za tytuł pierwszej części artykułu, wypowiedział Janusz Korczak, który z uwagą i charakterystyczną dla siebie przenikliwością obserwował pojawiające się od początku dwudziestego wieku tendencje w wychowaniu dzieci i młodzieży. Od ponad stu lat skrajnie ujmowana bezstresowość czy homeostaza stawały się powoli głównymi ideami pedagogicznymi. Jednym z przejawów tego typu poglądów jest także wyraźna zmiana stosunku do gier, szczególnie tych, które mogą ową homeostazę zaburzyć, na przykład poprzez konieczność wkładania weń dużego wysiłku lub wprowadzanie rywalizacji. Dlaczego jednak tendencja do tworzenia dziecku homeostatycznych warunków życia może być tak niebezpieczna? Czy endorfiny są produkowane tylko w warunkach homeostazy? Dlaczego dzieci i nie tylko one tak bardzo pragną dreszczy płynących z niebezpiecznych emocji? Kiedy ich obecność nie tylko nie jest szkodliwa, ale ich brak może być negatywny, a nawet niebezpieczny w skutkach? Jakie warunki muszą być spełnione, aby rywalizacja była satysfakcjonująca, a nie - niszcząca? Spróbujemy to wyjaśnić w kolejnym artykule...